aneta.maria aneta.maria
2216
BLOG

Głusi, ślepi, twardzi

aneta.maria aneta.maria Kultura Obserwuj notkę 16
Kilka lat temu pierwszy raz obejrzałam „8 milę”. Od tego czasu lubię rap i zwłaszcza Eminema. Do oglądania filmu dołączyło mi się przeżycie, dziwne przeżycie: śledząc te egzotyczne dla mnie losy młodych ludzi ze slumsów Detroit, społeczność subkulturowego klubu, miłość, która idzie na randkę szybkiego seksu w budynku fabryki, braterstwo z ułomnymi, grubymi i upośledzonymi, od poczęcia skazanymi na molestowanie, znieprawienie, uwięzienie w getcie niewykształcenia, na fatum powielenia wszystkich błędów, grzechów i uwikłań rodziców, całych pokoleń, zauważyłam z pewnym zdziwieniem, że ten świat nie budzi mego lęku i odrazy. Że nie mam wobec niego osądu, nie mierzi mnie i nic nie chciałabym w nim naprawiać. Że nie ma we mnie ani jednego słowa pouczenia wobec takiego świata, że „należy żyć inaczej, bo takie życie prowadzi do śmierci i nieszczęścia, że szybki seks to nie miłość do jednej osoby na całe życie, że przemoc rodzi przemoc, a więc nie należy jej stosować, że nie należy pić i ćpać, bo...”. Miałam za to niezrozumiałe przeświadczenie, że Bóg kocha tych ludzi, będąc wewnątrz ich życia. Nie zatrzymuje się na progu, jest tam z nimi w obskurnym nocnym klubie, jest z nimi, gdy się tłuką, jest z nimi w tym szybkim, płytkim seksie, jest z nimi, gdy wykrzykują swój gniew. Jest z nimi i nie pozwala zgasnąć iskrom dobra i miłości, które wszędzie tam są: i w tym seksie (jedynej znanej im formie miłości), i w tym naparzaniu się (jedynej znanej im formie walki o sprawiedliwość), i w tym rapie, pełnym agresji i „przekleństw” (jedynej znanej im formie gniewu, czyli pragnienia przywrócenia sprawiedliwości i oskarżenia ludzkiej niesolidarności, bezczynnie patrzącej na istniejące getta). Czy nie Bóg obdarza talentem tych raperów, czy nie On podsuwa im najlepsze rymy, wobec których my, pobożni, zatkalibyśmy uszy? Może i On razem z nimi gniewa się na naszą pobożność, zamkniętą w sobie, odgrodzoną od ich świata.
 
Od tego czasu słucham i czytam katolickie pomstowanie, narzekanie i gorszenie się zepsutym światem” przez ten pryzmat. Nudzą mnie i gniewają pomysły naprawy zepsucia cywilizacji poprzez „ewangelizowanie”, „obronę wartości” i „piętnowanie grzechu”. Mam wrażenie, że wydobywają się one z tego miejsca w nas, które się boi biedy i nędzy ludzkiej, tej materialnej i tej duchowej. Które zarówno skłania do budowania zamkniętych osiedli, jak i do unikania ludzi uzależnionych, agnostyków czy ateistów,  biednych, ograniczonych, zdeprawowanych, bezwstydnych. Boimy się odrzucenia, tego, że ci wszyscy  „źli i brudni” nas wcale nie potrzebują. Ani tych naszych wartości. Świat jest naszą przypowieścią. Nasze oburzenie i zgorszenie bez pudła odsłania w nas to miejsce, którego dosięgają przypowieści: miejsce nieprawdy, udawania, interesownej porządności, pychy, zazdrości, czerpania korzyści z „bycia katolikiem”, „porządnym człowiekiem” – i nikim więcej. Świat odsłania w nas brak miłości. Odsłania lęk przed Bogiem kochającym i protestantów, z którymi nie chcemy żadnego pojednania, nie zajmującym się liturgią (a my szykujemy nowe przepisy liturgiczne, które jak magiczna różdżka uzdrowią wiarę świata), czule patrzącym na nieznośną młodzież, która tak „przedziwnie” nie chce pojąć dobrodziejstwa wciskanego im bierzmowania czy przymusowych rekolekcji.
 
Sama się tak bałam jeszcze parę lat temu. Już nie jestem w stanie się oburzać. Boli mnie tylko, współczuję. Im więcej widzę, tym mniej mogę moralizować i osądzać. Nawet już nawoływać i napominać nie mogę. Nie znikła prawda i wszystkie moje wartości. Wiem tylko, że nie chcę, nie mogę potępiać ani się bać, ani utyskiwać i wykazywać błędów. To mi się wydaje obrzydliwością.
Nie mogę właściwie nic oprócz miłości. A ona mnie prowadzi najpierw do zejścia w głąb życia tych osób i do odkrycia ich miłości i ich pragnienia dobra. Bez tego nie chcę nic robić.
I wiem, że tam, gdzie się oburzam, gdzie czuję wstręt, gdzie potępiam – tam nie kocham jeszcze, tam nie mogę działać. Oburzenie mi pokazuje, gdzie jestem jeszcze za mała na miłość. Więc w tym miejscu czekam. Na wzrost.
 
[Jezus uczniom wyjaśniał przypowieści, a tłumom nie. Tłum zostawał z niewyjaśnioną przypowieścią – przypowieść omijała rozum, docierając do serca. Była jak kolec. Pozwalała prawdzie dotknąć serca i ujawnić to, co się w nas przed prawdą broni. Jawne nie zawsze staje się widoczne dla tego, w kim się ujawnia.]
 
aneta.maria
O mnie aneta.maria

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura