aneta.maria aneta.maria
1584
BLOG

Dlaczego nie reformuję Kościoła?

aneta.maria aneta.maria Kultura Obserwuj notkę 64

Czytam sobie dokumenty znalezione niegdyś na stronie WSFTManifest wolności chrześcijańskiej z 1975 roku oraz Deklarację Praw i Wolności w Kościele Katolickim z 1992 roku. Zastanawiam się, dlaczego we mnie nie ma pragnienia, by zreformować Kościół, w którym jestem i w którym, co tu dużo mówić, głównie się męczę z powodu dużego obszaru nieprzystawalności tego, co jest najbardziej moje, do tego, co oficjalnie głoszone i robione.

Co prawda również nie z wszystkimi postulatami tych dokumentów mogę się utożsamić (np. pomysł, że „Kościół nie powinien posługiwać się wyłącznie męskimi przedstawieniami Boga i męską symboliką” nie wiem jak pogodzić z choćby jednorazową lekturą tekstów biblijnych). Wiele innych postulowanych rozwiązań wydaje mi się posiadać dokładnie te same wady, co rozwiązania obowiązujące w Kościele. Np. postulat dopuszczania osób, które rozwiodły się i ponownie zawarły związek małżeński do sakramentów wydaje mi się zawierać gruby brak prawdy o jedynej miłości oblubieńczej mężczyzny i kobiety oraz założenie, że najważniejszą drogą chrześcijanina jest udział w sakramentach. Postulat wolnej decyzji co do ilości dzieci w małżeństwie i wybór metod antykoncepcji wydaje mi się regulować prawdę o miłości płodnej na poziomie prawa, a nie serca.  Postulat dopuszczenia do kapłaństwa osób „bez względu na płeć i orientację seksualną” zakłada istnienie po pierwsze „orientacji seksualnej” jako elementu stworzenia, a co za tym idzie brak komplementarności płci, po drugie przydaje władzom kościelnym (kapłaństwo) większe znaczenie niż kapłaństwu z samej przynależności do Chrystusa.

Nie podzielam naiwnego przekonania, że człowiek mógłby się obyć bez rzeczywistości prawnej w ogóle. Również nie uważam, że mógłby żyć poza instytucjami na mocy postulatów, czyli – również pewnej instytucji. Nie wydaje mi się, by Kościół mógł w ogóle instytucjonalności uniknąć i nie wchodzić w mariaże z państwem. Rozumiem, dlaczego tak jest: chrześcijaństwo stało się nie tylko wydarzeniem i przesłaniem o miłości Ojca, ale również religią, obejmującą całość życia człowieka, wszystkie jego wymiary. Skądinąd, nie wydaje mi się, by można było uciec od swego momentu i miejsca historycznego oraz przeskoczyć samego siebie: myślę, iż gdyby chrześcijaństwo nie sięgnęło po jakieś obszary życia, nie stałoby tak, że służyłyby one wolności, ale pozostałyby we władzy albo innych kultów, albo instynktów biologicznych. Mój europejski świat (nie tylko on) się wychował w religii chrześcijańskiej, i ja się w niej wychowałam. Gdy dojrzałam, zobaczyłam szereg przekłamań, ludzkich budowli udających wzniesione Bożą ręką, kadzidlaną duszność liturgii zastępującej spontaniczne zebranie wierzących, dogmaty przyszpilające życie Boga do tabelek kodeksów i niemal magiczne myślenie o sakramentach i „dystrybucji łaski”. Mój Bóg stał się niepodobny do mego Kościoła. I nie chodzi o Jego niewinną czystość w zestawieniu ze skandalami tuszowania krzywd najmniejszych. Nie chodzi o zbrodnie i grzechy z historii: wojny, inkwizycje i wyprawy krzyżowe. Ani o rozpustę i bałwochwalcze uwielbienie władzy. Wszystko to jest także – w swojej skali – także moim udziałem.

Manifest wolności chrześcijańskiej zawiera zdanie: Instytucje kościelne opierają się na wolności wiary, zarówno w stosunku do osób, jak i wspólnot chrześcijańskich. Nie mają innej zasady ani innego celu, jak tylko ta wolność. Z tego też powodu chrześcijanie mają prawo oczekiwać, że struktury kościelne, posługi wykonywane na mocy święceń oraz inne posługi życia chrześcijańskiego będą wspólnie służyły rozbudzaniu i nieustannemu rozwijaniu możliwości realizacji ich duchowej wolności.

No cóż, nie podzielam tego przekonania. Instytucja – każda – zawsze ma jeden jeszcze zasadniczy cel: utrzymać samą siebie. I boję się, że mimo deklaracji i pięknych idei wszelkie zagrożenia dla tego celu są usuwane. Instytucja, która wybierze wolność a nie swoje przetrwanie, rozpadnie się. Z prostego powodu: instytucje są tworami ludzkimi, scalanymi przez ludzkie siły i metody. Także Kościół jest ludzką instytucją, choć uzurpującą sobie, że „założył ją Jezus”. Kościół-instytucja ma jednak świadomość, że to, co w nim Boże, święte i trwające mimo nadto wielu powodów do rozpadu, to nie instytucjonalność. Wie, że jest jeszcze jeden, większy Kościół, w którym instytucja partycypuje, ale go nie wypełnia całkowicie, a czasem nawet nie cała pozostaje w jego obrębie: ten Kościół to wspólnota wszystkich ludzi, mających w sercu relację do Boga.

Otóż ja nie reformuję Kościoła, bo musiałabym się zajmować instytucją i prawami. Rzeczywistość, którą widzę i którą żyję, musiałaby zostać pochwycona w grubo jednoznaczne pojęcia. Miałabym ustalać niekrzywdzącą i miłosierną „dystrybucję” sakramentów, podczas gdy wierzę, że Bóg nie jest ograniczony sakramentami? Miałam ustalać prawne zabezpieczenia wolności, skoro ja sama jestem wolna, a jeśli Kościół tego przyjąć nie może, to jestem gotowa cierpieć i uznać jego prawo do restrykcji wobec mnie? Miałabym walczyć o bliską prawdy historycznej liturgię, gdy rolę liturgii w życiu widzę marginalną ? A Eucharystia dzieje się i tak… Miałabym żądać ograniczenia klerykalizmu, skoro na władzy mi nie zależy? Miałabym chcieć przeformułowania dogmatów, skoro odkrywam, że żywy Bóg, to, jaki jest, nie da się zrozumieć inaczej jak przez udział w Jego życiu, zaś dogmaty to poziom sądów, pojęć i słów? Miałabym walczyć o przeformułowanie nauczania moralnego, gdy widzę, że bez miłości człowieknie wie, co ma robić i trzeba mu powiedzieć? Miałabym poświęcić energię na reformę formowania chłopców w seminariach, skoro i tak wymagałoby to zmiany całego modelu prezbiteratu jako zawodu okraszonego misją pośredniczenia między „ciemnym ludem” a Bogiem, zawodu niezbędnego tym, którzy mają prawdziwe potrzeby takiego pośrednictwa?

Nie widzę, by mnie Bóg prowadził w te rejony. Chcę za to wszystkim, których spotykam, mówić o tym, co widzę w sercu, co mi się w życiu stało i co kocham. Chcę iść drogą, prowadzona przez żywego i żyjącego Ojca. Chcę kochać tych, których mi dane kochać. Nie chcę reformować mego domu rodzinnego, lecz uszanować go, a iść – w świat, który jest niewidzialnym, niezabezpieczonym, nieustrukturyzowanym i nie ręką ludzką uczynionym domem spotkań, wydarzeń, Bożych poruszeń i połączeń.

Czy jeśli ktoś wychodzi z rodzinnego domu, oddając pokłon tej miłości, która go wychowała, opuszcza ten dom i oddziela się od niego, czy nie?

aneta.maria
O mnie aneta.maria

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura